3 listopada 2012

Social media - jedna wielka speluna

___CZYLI CO?_______________

  • ...czyli speluniarskie odkrywanie człowieka
  • ...czyli bądź prawdziwym Moderatorem Społeczności
____________________________



Dziś jestem w bojowym nastroju, więc będzie nieco ostrzej... let's rock.



Niektórzy czytając tę notkę, znienawidzą mnie, bo są bardzo "ą i ę". Przykro mi :) Właściwie na tytule powinno się skończyć. Social media to jedna wielka speluna. Kropka.
Jednak, żeby też być trochę "ą i ę", chociaż może bardziej "ź i ś", napiszę, skąd takie skojarzenie mi się wzięło.

Choć siedzę codziennie na Fejsie i taplam się w innych kanałach społecznościowych; chociaż można by mnie uznać za socialmediowego freaka (bo..cóż, jestem nim), wbrew pozorom spotykam się ze znajomymi w realnym świecie i chodzę nie tylko na youtube'owe koncerty. W zależności od grupy znajomych, chodzę do miejsc bardziej "ą i ę" lub do tych "ź i ś". Zazwyczaj to zależy od preferencji muzycznych, a jak wiadomo w Polsce jest mało rockowych "ź i ś" miejsc, które nie są spelunami (lub prawie spelunami). A przepraszam, jest niegościnny H.R.C. ;)

Miejsca "ź i ś" to takie, które są otwarte do ostatniego gościa, a goście ci są dość wytrzymali. Ci najbardziej wytrzymali w sumie dość mało piją, bo często nie mają kasy i zadowalają się pogawędką z barmanem. I ja tych ludzi uwielbiam. Pewnego dnia o 9 rano zdarzyło mi się usiąść obok takich osób ze znajomymi i jeść podane przez samego Diabła śniadanie w postaci frytek. Wszyscy byliśmy tak bardzo pozbawieni masek nad ranem, że mogliśmy rozmawiać o wszystkim. I nagle, będąc z natury dość ostrożną i zdystansowaną osobą w stosunku do obcych, poczułam się, jakbym była wśród swoich. Wśród swoich, ale jako obserwator, który słucha, patrzy i odkrywa wyjątkowość teoretycznie przeciętnych ludzi. Zaczęłam poszukiwać tych wyjątkowych przeciętniaków, będąc jednym z nich i... (teraz ci "ą i ę" niech nie patrzą) każdy nim jest.

Pamiętam, jak w Akademii Filmu i Telewizji jeden z naszych wykładowców kazał nam stać godzinę w przejściu podziemnym i obserwować ludzi. To jednak była nauka tylko i wyłącznie dla obserwującego. Była niezbędna do tego, żeby robić filmy ze zrozumieniem człowieka. Trzeba jednak pójść dalej, trzeba wchodzić w interakcję. Ci przy barze mówili mi o swoim życiu, tym wesołym i tym nieco mniej. Ja odkrywałam ich wyjątkowość, a oni mieli komu się wygadać. Żeby jednak chcieli ze mną rozmawiać, musiałam stać się jednym z nich, musiałam być swoja. Nie mogłam stać się tylko badaczem ludzkich dusz.

Tak samo właśnie jest w mediach społecznościowych. Jak wiadomo, społeczności ożywiają się po godzinie 19-20, wtedy mają czas trochę "potracić czas". Jeśli patrzeć z punktu widzenia produktywności - rzeczywiście go tracą. Jeśli patrzeć z punktu widzenia potrzeby człowieka, jaką jest przynależność oraz możliwość wylania swojej osobowości - spełniają się. Pogaduchy w mediach społecznościowych są jak pogaduchy przy barze - często o dupie Maryni, tylko po to, żeby pogadać. Oczywiście, są również pogaduchy "ą i ę" - każdy znajdzie swoją małą spelunkę ...przepraszam, wykwintny lokal ;)

Kiedy zaczynałam swoją zawodową obecność w mediach społecznościowych, czyli byłam małym moderatorem dość sporego fanpage'a, siedziałam po nocach i rozmawiałam z komentującymi posty kobietkami. Wraz z natłokiem projektów, oczywiście, miałam coraz mniej czasu na to, a szkoda. Postać Content Designera i Moderatora jest niedoceniona w branży, moim skromnym zdaniem. Jakiś tam gryzipiórek, który pisze posty i komentuje - tak o nim się myśli. I dlatego się na nim oszczędza. Tylko o ile posty mogą być sprawdzone przez wiele kolejnych osób, o tyle komentarze dzieją się tu i teraz. Dlatego ten gryzipiórek musi spełniać kilka warunków, jeśli ma stać się porządnym Moderatorem.

1. Przede wszystkim MUSI LUBIĆ LUDZI. To jest podstawa. Jeśli męczy Cię gadanie ze społecznością - odpuść sobie. Jeśli masz w dupie to, co wypisują - odpuść sobie. W razie jakiegokolwiek fuck upu kryzys będzie dla Ciebie katorgą, a nie problemem do rozwiązania. Jeśli nie lubisz ludzi, jak do diabła masz ich zaangażować? To Ty tutaj dla nich jesteś.
2. Musi znać tematykę, w której się porusza. Wszystko jedno, czy poruszasz się w tematyce brandowej czy tworzysz społeczność dotyczącą osiedlowej piaskownicy. Musisz wiedzieć, jakim językiem mówić do społeczności. Ten punkt wcale nie jest taki prosty, szczególnie w przypadku dość skomplikowanych marek. Wyedukowany Moderator to złoto.
3. Musi być świadomy grupy docelowej. Znowu - inaczej będziesz mówić do matek, a inaczej do 30letnich mężczyzn.
4. Musi znać ortografię. No, wbrew pozorom nie jest to takie oczywiste. A jeśli nie jesteś pewien swojej, sprawdzaj każdy komentarz w słowniku.
5. Musi mieć poczucie humoru, które nie raz zabije kryzys w zarodku... ;)
6. Musi być bystry i szybki.
7. Musi być cierpliwy.

To tyle z ważniejszych rzeczy. O cechach Content Designera, czyli tego, który tworzy treści, pisać nie będę, bo już wiele tekstów na ten temat powstało. Poza tym nie treści dotyczy ta notka.

Osobiście dla mnie najważniejszy jest punkt 1. Punkty 2-5 są do wyuczenia - z krwią z nosa lub bez. Dlatego chyba najlepszym szkoleniem dla osób, które mają być Moderatorami, byłoby zabranie ich właśnie do speluny ;) Oczywiście żartuję, bo czasem bardzo nieśmiała i małomówna osoba pokazuje pazur w wirtualnym świecie. Co jest super - maska w wirtualnym świecie to również przejaw naszej osobowości. Nawet jeśli jest wykreowana, to jest wykreowana przez nas. Tak czy siak innym, moim zdaniem, fajnym szkoleniem jest ćwiczenie się w gadkach w różnych społecznościach - niekoniecznie tych, które moderujesz. Wbrew pozorom i ogólnym trendom, warto czasem zajrzeć na oblegane czaty - jeśli uda Ci się zwrócić na siebie uwagę bystrą rozmową (bez wykrzykników i przekleństw)  - jesteś gość. Czaty w swojej naturze są bardzo szybkie - piszesz coś i już Cię nie ma, więc uczysz się szybkości i bystrości, to raz. A dwa - jeśli jesteś w stanie nawiązać rozmowę na czacie bez odrazy do samego siebie i otaczających Cię ludzi, oznacza to, że masz cierpliwość. A skoro masz te cechy... chcę być przez Ciebie moderowana ;)

A wszystko to ciemną nocą...






2 listopada 2012

Obrazkowa tęsknota

___CZYLI CO?_______________
  • ...czyli kultura obrazkowa jako mózgowe lenistwo
  • ...czyli obrazkowa tęsknota za wartościami
____________________________


Wiem wiem, pojawiła się już masa tekstów na ten temat, ale postanowiłam, że dodam swoje 3 grosze.
Kilka razy zdarzyło mi się prowadzić szkolenia z social media z naciskiem na ich narzędzia. Ponieważ uważam jednak, że trendy z punktu widzenia Kosmosu są ważniejsze niż narzędzia i aplikacje, próbowałam je przemycić. Social media to bardzo dynamiczna dziedzina, więc w tej notce nie znajdziesz kalki ze szkoleń (zresztą, tego bym zrobić nie mogła), tylko raczej moją dalszą refleksję.

Kultura obrazkowa jako mózgowe lenistwo


źródło: www.facebook.com/lubie.czytac.ksiazki

Żyjemy w świecie obrazków, to wszyscy wiedzą i widzą. A coraz więcej osób pisze o tym, nazywając obecną sytuację "kulturą obrazkową". Ciekawe natomiast jest zjawisko, czemu ciągle do obrazków powracamy. Specjalnie piszę, że powracamy, ponieważ człowiek swoją komunikację ze światem zaczął od obrazków. Mam tu zarówno na myśli jaskiniowców, jak i nas samych - ludzi z XX i XXI wieku - którzy jako małe dzieci przeglądali obrazkowe książeczki. Wychodzi na to, że człowiek u podstaw jest wzrokowcem - dlatego długie posty na fanpage'ach nie powodują interakcji. Odbiorca widzi na początku lawinę tekstu jako obraz i myśli sobie "przeczytam później" albo "nie chce mi się". I choć sama jeszcze niedawno mówiłam o trendzie obrazkowym, w końcu doszłam do wniosku, że to żaden trend, tylko nasza wrodzona zdolność do ułatwiania naszemu mózgowi przyjmowania informacji, a także dzielenia się nimi. Trochę takie nasze mózgowe lenistwo :)

Obrazek to szybki, zrozumiały komunikat dla naszego mózgu, który go sobie zapisuje w jednej z szufladek. Język natomiast jest czymś abstrakcyjnym, wymagającym od nas wyobraźni. Oczywiście, istnieją obrazki...obrazy, które wymagają od nas wyobraźni i wiedzy. Wiedza jednak często bywa już zapisana dzięki językowi.

Jako dziecko na pewno rysowałeś, (Wyimaginowany?) Czytelniku, ludziki z płaskich kresek :) Tak samo zachowywali się jaskiniowcy i kolejni po nich. Wynikało to z tego, że ani Twoja ani jaskiniowca wyobraźnia nie była w stanie przekazać realistycznej informacji - informacji trójwymiarowej. Żeby narysować lub namalować realistyczny akt, trzeba sobie wyobrazić wszystkie jego płaszczyzny. I tak samo jest z odbiorem - odbiorca, żeby się zachwycić realizmem obrazu, musi go sobie tak naprawdę wyobrazić, dopisać nieistniejące elementy. Jest to jednak pierwotna wyobraźnia i bazująca na doświadczeniach.


źródło: http://archeowiesci.pl

Gorzej jest z językiem. Tutaj ze zbioru znaczków musimy sobie wyobrazić pojęcie. Czy słowo "drzewo" wygląda jak drzewo? Nie za bardzo. Musimy wysilić naszą wyobraźnię, żeby ukazało się nam drzewo. Słowa pisane są jednak dalej obrazkami, dlatego z czasem nie musimy czytać ich po literce, a wystarczy rzucenie na nie okiem (dokładnie na ich początek i koniec). Gorzej jest z językiem mówionym - wtedy musimy sobie wyobrazić wydawane przez nadawcę dźwięki jako pojęcia. Bywają, co prawda, słowa, które idealnie pasują do pojęcia, np cymbalista Mickiewicza :) Są to jednak wyjątki.

Dlatego nie raz, żeby przedstawić jakąś koncepcję, łatwiej jest nam ją przekazać, kiedy ją narysujemy. Wyobrażasz sobie czytanie o tym, jak wygląda katedra gotycka? Wielu historyków sztuki musi tego doświadczyć i jest to jedno z bardziej karkołomnych historyczno-sztucznych przeżyć ;) Tutaj jednak jest to pewnego rodzaju kształt, który dzięki wyuczonym pojęciom, jesteśmy w stanie odtworzyć w myślach. Gorzej jest z pojęciami abstrakcyjnymi, np strategiami. Jak przedstawić strategię bez rozrysowanego mechanizmu? Ciężko. Chyba, że na przykładach, ale wtedy też zaczynamy już operować obrazami.

Czyli podsumowując - obrazy (o ile nie mają skomplikowanej, wymagającej wiedzy ikonografii) są dla nas prostsze do zrozumienia. Dzieci nie mają, a jaskiniowcy nie mieli wykształconego abstrakcyjnego myślenia - stąd komunikacja obrazkowa. Natomiast co z nami dorosłymi - ludźmi XXI wieku, którzy musieli przeczytać wiele wiele słów? Obrazki nie wymagają od nas abstrakcyjnego myślenia, więc są pewnego rodzaju odpoczynkiem dla naszego mózgu.


źródło: http://www.thefastertimes.com/

W Internecie ten trend obrazkowy wynika właśnie z owego zmęczenia lawiną informacji. Stąd m.in popularność infografik, które zaczęły już komunikować nawet o jedzeniu lodów. Informacje słowne, które kiedy indziej przeczytalibyśmy w długim artykule, zostały ściśnięte do jednej małej graficzki. Po pierwsze - grafika o wiele szybciej przykuje wzrok odbiorcy, po drugie - informacji jest mniej i są przedstawione za pomocą łatwego do zrozumienia komunikatu.

Napisałam, że obrazki pozwalają odpocząć naszemu mózgowi i tu potwierdzenie znajdziemy w rozrywkowych portalach typu Demotywatory, Kwejk, Po-land etc. Obrazki nas relaksują, są tak proste, że nie musimy wysilać naszego abstrakcyjnego myślenia. Tak samo jest z Pinterestem - oprócz innej, ważnej jego cechy, jaką jest chęć posiadania i kreowania siebie - przede wszystkim nas relaksuje.

Niektóre media społecznościowe (wspomniany Pinterest) świetnie wyczuły owo zmęczenie. I muszę tu, o zgrozo!, wspomnieć o Facebooku. Dzięki Timeline'owi grafiki są lepiej eksponowane, Facebook postawił na grafiki i słusznie, co można zauważyć w zaangażowaniu fanów fanpage'y w konkretny content.


źródło: http://simplymeasured.com/blog/2012/03/27/the-impact-of-facebook-timeline-for-brands-study/

Wartości, gdzie jesteście?

No i teraz, Drogi (Wyimaginowany) Czytelniku, sama sobie zaprzeczę. A właściwie odsłonię przed Tobą pewien paradoks. W tym obrazkowym świecie nagle okazało się, że znów jesteśmy zalewani, ale obrazkami. Ich informacja szybko do nas dociera, jest prosta, zabawna, relaksuje...i co z tego? Wszyscy nauczyliśmy się, że obrazek najszybciej trafia do odbiorcy, ale niestety...niektórych abstrakcyjnych pojęć nie da się przedstawić bez słów. Pisałam o rozrysowanych mechanizmach strategii? Paradoksalnie bez słownego komentarza mówiłyby wielkie NIC.

Stąd kolejna fala obrazków - obrazków tekstowych, czyli takich, na których głównym bohaterem jest sam tekst. Przyciągają uwagę, a dzięki temu, że tekst jest lakoniczny - jest łatwo odbierany i nie męczy.

Istnieją dwa nurty tych obrazków w mediach społecznościowych. Jeden - ironiczny, który dobrze znamy z nadal popularnych Demotywatorów, a następnie np. z someecards.


źródło: someecards.com

Drugi - pozytywny, aspirujący, pokazujący, że...no generalnie warto żyć.


źródło: www.facebook.com/bardia.Psychology

Oba typy komunikatów oczywiście jednym pasują bardziej, innym mniej. W zależności od tego, czy ktoś jest bardziej pesymistą czy optymistą.

Tutaj à propos mały off-top:

- A ty? Ty jesteś optymistą?
- Oczywiście.
- Ale dlaczego?
- Bo optymizm jest trudniejszy


Leopold Tyrmand, Siedem dalekich rejsów


No dobrze, wracając do sedna. Obserwując zjawisko, w którym coraz więcej pojawia się tych pozytywnych treści, doszłam do wniosku, że ludziom gdzieś brakuje wartości na tym zapchlonym padole.

I zaczynają ich szukać... gdzie? W swoim własnym środowisku, czyli mediach społecznościowych. Stąd nasilająca się tęsknota oraz poszukiwania wgłąb przeszłości na fanpage'ach Pewexu, BORN IN THE PRL, Tkliwi nihiliści opanowujący pozycję dystansu, Art & Psychology. Na dwóch pierwszych szukamy swojego dzieciństwa, kiedy byliśmy niewinni i naiwni i kiedy świat stał przed nami otworem. Tkliwi nihiliści to obrazkowy fanpage, który pokazuje stare fotografie artystyczne i archiwalne z poprzednich dekad. Moim zdaniem pojęcie "Tkliwi nihiliści opanowujący pozycję dystansu" przedstawia nas - ludzi XX i XXI wieku. Chcemy emocji, jesteśmy tkliwi, coraz więcej informacji musimy negować i codziennie musimy opanować pozycję dystansu, żeby nie zwariować w dość brutalnym świecie. Osobiście, pojęcie mi bardzo bliskie. I myślę, że wielu osobom, nawet jeśli się do tego nie przyznają, bo są zdystansowani ;)

A tak naprawdę, przeglądamy codziennie nasz Timeline i wracamy do wspomnień. Bo Facebook idealnie wyczuł tę tęsknotę i chęć pozostawienia samego siebie gdzieś tu, na świecie.

Na zakończenie wiersz, który ostatnio w związku z tą refleksją za mną chodzi:

My z drugiej połowy XX wieku
rozbijający atomy
zdobywcy księżyca
wstydzimy się
miękkich gestów
czułych spojrzeń
ciepłych uśmiechów

Kiedy cierpimy
wykrzywiamy lekceważąco wargi

Kiedy przychodzi miłość
wzruszamy pogardliwie ramionami

Silni cyniczni
z ironicznie zmrużonymi oczami

Dopiero późną nocą
przy szczelnie zasłoniętych oknach
gryziemy z bólu ręce umieramy z miłości


Hillar Małgorzata, My z drugiej połowy XX wieku

Jednak, żeby Ci nie było zbyt wesoło i żebyś nie patrzył na mnie z cyniczną pogardą, Drogi Wyimaginowany Czytelniku, przyznam się po gombrowiczowsku, że podczas pisania tej notki cały czas słuchałam tego:

10 maja 2012

Maska - zatańcz ze mną w wirtualnej maskaradzie


___CZYLI CO?_______________

  • ...czyli krótka subiektywna analiza zdjęć profilowych w portalach społecznościowych
  • ...czyli edytowane zdjęcia profilowe - informacja na temat właściciela
  • ...czyli zdjęcie profilowe jako maska
  • ...czyli media społecznościowe jako wirtualna maskarada
____________________________

Masz konto na Facebooku? Masz w takim razie również zdjęcie profilowe (prawdopodobnie). Ile razy je aktualizujesz? Pokazuje rzeczywiście Twoje zdjęcie czy może stylizowane Twoje zdjęcie, a może w ogóle przedstawia zupełnie coś innego?

Facebookowe zdjęcie profilowe to tylko przykład. Niemalże na każdym portalu społecznościowym można je wgrać, żeby (w założeniu) nasi znajomi wiedzieli, że profil należy do nas. Facebook jest o tyle dobrym przykładem, że zdjęcie profilowe jest dość sporych rozmiarów, a obecnie dzięki nowej funkcjonalności Facebooka można je zobaczyć nawet na pełnym ekranie. Jeszcze lepszym przykładem byłby Google +. Posiada on proste narzędzie Creative Kit, dzięki któremu możemy z łatwością edytować zdjęcia wgrane na profil. Funkcja ta została dodana do Google + tuż przed Halloween, dzięki czemu użytkownicy mogli zrobić ze swoimi zdjęciami coś podobnego do tego, co sama zrobiłam:



Oczywiście, wykazuję się tutaj całkowitym ekshibicjonizmem, ale jest on uzasadniony. Dość interesujący jest fakt, że dodatek ten został opublikowany tuż przed Halloween, czyli (jak wiadomo) wielką maskaradą w wigilię Święta Zmarłych. Słowo "maskarada" ma tutaj ogromne znaczenie, ale o tym za chwilę.

"Zobacz, jak świetnie wyglądam"

Na początku wrócę do pytań zadanych przeze mnie na początku notki: "[Czy Twoje zdjęcie profilowe] pokazuje rzeczywiście Twoje zdjęcie czy może stylizowane Twoje zdjęcie, a może w ogóle przedstawia zupełnie coś innego?" No właśnie. Jeśli przedstawia Twoje neutralne zdjęcie, to jesteś częścią niewielkiego procentu użytkowników Facebooka (czy innego portalu), którzy nie chcą fotografią powiedzieć czegoś o sobie. Osobiście w takie sytuacje nie wierzę. Uważam, że każde zdjęcie profilowe na każdym portalu społecznościowym służy nie tylko temu, żeby znajomi wiedzieli, że ja to ja. Uważam, że każde zdjęcie profilowe ma za zadanie (świadomie-nieświadomie) przekazać  informację na temat właściciela profilu.

Najbardziej prostym komunikatem jest zwyczajne "zobacz, dobrze wyglądam". Ma to szczególne znaczenie, gdy na portalach społecznościowych spotykamy znajomych sprzed lat - "zobacz, ale teraz dobrze wyglądam". Pójdźmy jednak krok naprzód, a mianowicie do komunikatu "zobacz, ale zajebiście wyglądam". Co jednak, jeśli w życiu nie do końca tak zajebiście wyglądam? I tutaj technologia wychodzi do nas z pomocną dłonią: małe poręczne aparaciki, telefony komórkowe, programy graficzne, a nawet już takie cudeńka jak właśnie Creative Kit. W najbardziej prymitywnej formie wystarczy lustro, łapka w górę z telefonem/aparatem, słodka minka, podkreślenie oczu i zamazanie niedoskonałości cery w programie graficznym i... proszę bardzo! jestem śliczna i tak zwana sweet focia gotowa. A potem na Demotywatorach pojawiają się pełne rozpaczy, goryczy i sarkazmu pytania "Czemu ona tak nie wygląda w rzeczywistości???" Mówię teraz o najbardziej prymitywnej formie, ale są też i takie fotografie profilowe, które zapierają dech w piersiach i mają w sobie coś z dzieł sztuki. Są też fotografie profilowe, które wcale nie przedstawiają nas, tylko, np cytaty, samochody, krajobrazy, sławnych ludzi, i tak dalej i tak dalej. A wszystko po to, żeby przedstawić jakąś informację na swój temat. Jeśli teraz kręcisz głową i mówisz w duchu "nieee, moja fotka na Fejsie jest zrobiona dla jaja" albo "eee ale moja fotka na Fejsie to bohater z kreskówki i żart" - to też przekazuje światu jakąś informację na Twój temat.

Świadome nakładanie maski



Ok, a teraz wracając do tajemniczego słowa "maskarada". Podczas Halloween przebieramy się za czarownice, zombie i inne. Google, żeby zaangażować użytkowników, pozwolił im się bawić w tę maskaradę nieco dłużej niż przez jeden wieczór. Prawda jednak jest taka, że Google tylko wprost pokazał nam, że edycja zdjęć profilowych i umieszczanie ich na swoim profilu powoduje, że bawimy się w wirtualną maskaradę.

Zdejmijmy te krzyże, blizny i błyskawice z mojej twarzy - czy maskarada przestała istnieć? Nie, wciąż został dobrze wszystkim znany efekt rozmycia i podkreślone czerwone usta, czyli to, do czego Creative Kit nie jest mi potrzebny, bo mogę to osiągnąć w każdym innym programie graficznym. A ta poza z papierosem, wyraz twarzy? Tutaj rzeczywiście pochodzi ona z mojego filmu, niemniej dalej jest to poza - to nie jestem ja, a mimo to opublikowałam to zdjęcie na Google + i Facebooku. I każde profilowe zdjęcie (czy przypadkowo zrobione czy podrasowane) jest wybierane świadomie przez użytkownika. Oznacza to, że użytkownik świadomie godzi się na to, żeby ludzie widzieli go właśnie tak, a nie inaczej. I co więcej - chce, żeby tak go widzieli. Użytkownik świadomie nakłada maskę, żeby przekazać światu informację (prawdziwą lub nie) na swój temat. Nieraz można zauważyć fałsz między zdjęciem profilowym osoby a jej rzeczywistym charakterem, np zdjęcie przedstawia straszliwego wilka, a osoba jest pogodną dwudziestką, która w komentarzach zawsze wstawia emotikonkę ":-D". Jednak nie chciałabym tutaj oceniać kwestii ewentualnego fałszu. Tutaj przede wszystkim chciałabym się zastanowić, z czego przybieranie masek wynika.

Maskarada od czasu homo sapiens sapiens

Source: google.pl via Katarzyna on Pinterest



Source: google.pl via Katarzyna on Pinterest


Pojawiło się tu słowo prymitywne i dobrze. Tego właśnie słowa chciałam użyć. Nie chciałabym jednak, żeby było ono rozumiane pejoratywnie. Prymitywne ludy naśladowały swoją grupę i to właśnie wśród tych ludów powstały pierwsze maski. Początkowo miały one funkcję religijną i rytualną. Szaman nakładając maskę wcielał się w postać, którą przedstawiała. Maski mają wiele funkcji oraz znaczeń. Istnieją i istniały maski ochronne - mam tu na myśli zarówno maski używane np w medycynie, jak i prymitywne malowanie twarzy, gdy wojownicy szli stoczyć bój. Maski pośmiertne miały chronić zmarłego i połączyć go ze światem przodków. Jedno się nie zmieniło od początku istnienia homo sapiens sapiens - maska dodaje człowiekowi pewnych cech lub zmienia go, maska chroni przed otaczającą rzeczywistością, stwarza pewnego rodzaju dystans, dzięki czemu możemy spojrzeć na świat z nieco innej perspektywy.



Jak reagują na przybraną maskę odbiorcy? To zależy, jak bardzo adekwatna jest do sytuacji - maska może zarówno rozśmieszyć, przestraszyć, bo taki jest jej zamiar lub przekazać zupełnie inny komunikat, który nie był w intencji nadawcy. Tak samo jest z maskami przybieranymi przez nas w internecie - jeśli są adekwatne, spełniają swoją rolę i odbiorcy widzą nas takimi, jakimi chcemy, żeby nas widzieli.
Według Doriana Wiszniewskiego i Richarda Coyne'a w tekście "Maska i Tożsamość: Hermeneutyka Samostanowienia w Epoce Informacji" maska niesie informacje na temat osoby, która się za nią ukrywa (np w skrajnej formie osoba interesująca się malarstwem, będzie podawać się za malarza). Według autorów, człowiek wchodząc do wirtualnej przestrzeni natychmiast tworzy maskę swojej tożsamości. Niektórzy jednak tak silnie boją się pokazać swoje prawdziwe ja, że przybierają jeszcze bardziej skrywające ich maski.



Osobiście uważam, że nie jest to tylko kwestia lęku, ale chęci tworzenia siebie samego. Internet dał nam możliwość, żebyśmy wreszcie sami decydowali kim mamy być i jak ludzie mają nas postrzegać. Sami sobie jesteśmy prymitywnymi szamanami. Portale społecznościowe i omawiane tutaj przeze mnie fotografie profilowe są początkiem tego procesu. Oczywiście, natychmiast nasuwa się tutaj skojarzenie z manipulacją. W człowieku jednak od maleńkości drzemie mały aktor, który kiedyś był strażakiem czy królewną, a który z czasem jest zabijany przez dorosłą rzeczywistość.




9 maja 2012

Psychologia sharującego

___CZYLI CO?_______________


  • ...czyli jakość udostępnień na Facebooku
  • ...czyli udostępnienia jako psychiczny ekshibicjonizm

____________________________

No i tak. Znów piszę, żeby podzielić się z Wyimaginowanym  Czytelnikiem pewną refleksją. W lutym pisałam o tym, że platformy społecznościowe zbierają nasze wspomnienia. Ostatnio przeglądając timeline jednego z fanpage'y, który prowadzę, bardziej skupiłam się nie na like'ach i komentarzach, ale na udostępnieniach. Tym razem jednak nie chodziło mi tylko o ich liczbę, ale co się za nimi kryje. A kryją się przewspaniałe wiadomości dla fanpage'a, którego treść jest udostępniana.

Oczywiście, nie wszystkie posty, które są udostępniane przez użytkowników, są dostępne dla administratora fanpage'a. Dostępne są tylko te, które są publiczne (na szczęście). Tak czy inaczej, w Polsce jeszcze nie wszyscy zaznajomili się z zasadami prywatności na Facebooku, w związku z tym można śmiało zerknąć, co ludzie piszą na swoich profilach, udostępniając treści fanpage'a.

Procent udostępnień, biorąc pod uwagę liczbę fanów, jest zazwyczaj znikomy. Jednak to właśnie o tych fanów wszystkie fanpage powinny walczyć najmocniej. Są oni bowiem ambasadorami fanpage'a. Publikując jego treści  na swoim prywatnym profilu, pokazują, że identyfikują się z nimi.

W grudniu 2011 roku - czyli biorąc pod uwagę ogromny postęp w świecie mediów społecznościowych - wieki temu, Natalia Hatalska przedstawiła taką infografikę dotyczącą Generacji L: http://hatalska.com/2011/12/09/generacja-l-infografika/ . Mimo to wracam do niej bardzo często zastanawiając się nad psychologicznymi warunkami odbiorców w mediach społecznościowych. W przypadku jednak tej notki, chciałabym zwrócić uwagę na jeden jej fragment:


Mniejsza już o procenty, ważne jest to, że większość respondentów przyznaje się do dzielenia się treściami po to, by pokazać siebie samych jako lepszych - czy po prostu pokazać jakieś tam wyobrażenie na swój temat.

Zajrzyjmy do praktyki. Osoby, które udostępniają treści na Facebooku albo chcą poinformować znajomych o jakiejś nowości "Ej, zobaczcie, ale czad!" albo publikują wszystkim już znaną treść, ale mimo to, chcą się nią podzielić, ponieważ... No właśnie - ponieważ co? Ponieważ pokazują, że np ten zespół lubią albo nie lubią, a skoro lubią, to pokazują, że są tacy lub inni. Np. jestem kobietą i zaczynam udostępniać treści do fanpage'a związanego z motoryzacją. Dodaję do tego jeszcze swój obiektywny komentarz i natychmiast czuję się oryginałem wśród kobiet. Nie oznacza to wcale, że taka przykładowa pani kompletnie nie zna się na motoryzacji, ale chce koniecznie to pokazać. Lub chce spowodować dyskusję, dzięki czemu i tak (świadomie-nieświadomie) pokazuje, że z nią o motoryzacji możesz porozmawiać. Ta pani nie będzie kreować siebie kreując treści - ta pani będzie tylko linkować do stworzonych treści i komentować je.

Wracając do Hatalskiej - skoro zatem robimy się coraz bardziej leniwi i jedyną naszą aktywnością jest like lub udostępnienie, to oznacza, że trzeba na nas spojrzeć już trochę inaczej. A naszą aktywność - like/share traktować jako przejaw zaangażowania. Warto jednak spojrzeć na minimalny procent osób, które udostępniają nasze treści, ponieważ nagle okazuje się, że nie są to tylko cyferki, ale ludzie, którzy łączą pewne emocje z naszymi postami. Udostępniając nasze treści śmieją się, są oburzeni, zaciekawieni itd. Nie robią z tą emocją nic więcej prócz ewentualnej dyskusji ze znajomymi (co jest naszym ogromnym sukcesem, bo temu pokoleniu nic innego "się nie chce").

Ciekawe w ogóle jest to, do jakiego minimalizmu media społecznościowe doprowadziły nasze emocje. A może jest to w ogóle znak naszych czasów? Jesteśmy codziennie zalewani falą emocjonujących informacji z każdej strony, że jedyną naszą reakcją jest like.


5 lutego 2012

Facebook 8 letni - refleksja social-mediowa

___CZYLI CO?_______________

  • ...czyli media społecznościowe przejmujące rolę pamiętników i albumów z fotografiami
  • ...czyli media społecznościowe jako pamiątka po człowieku
____________________________


  Wczoraj Facebook skończył 8 lat. Na Mashable pojawił się artykuł Briana Anthony'ego Hernandeza, który w dość nostalgiczny sposób opisuje swoją własną historię z Facebookiem. Artykuł ten początkowo sprowokował mnie do (chyba już odruchowego) "sharowania" artykułu na własnym profilu. Potem miałam refleksję, którą natychmiast podzieliłam się na Facebooku: A jednak mimo wszystko Facebook jest naszym świadkiem życia i jak spojrzymy wstecz, to nieraz będziemy się uśmiechać (lub nie...) do przeszłości. Ciekawe, że ludzie podążają za trendami i porzucają portale społecznościowe, gdzie zostawili cząstkę (mniejszą/większą) siebie. Wciąż mi jednak było mało, dlatego teraz męczę Ciebie, Wyimaginowany Czytelniku, swoimi wypocinami.
Zaczęłam się bowiem zastanawiać, jak to jest z tą obecnością na portalach społecznościowych. Większość ludzi, którzy do nich należą, traktują je jako rozrywkę, przerywnik, możliwość kontaktu ze swoimi znajomymi. Przy okazji jednak zostawiają swój wielki wirtualny pamiętnik. 

  Osobiście jako licealistka i studentka byłam pochłonięta przez Grono.net, bo i tam znaleźli się moi znajomi. Toteż do Facebooka dołączyłam dopiero w 2009 roku. I, oczywiście, zrobiłam to pod wpływem moich znajomych - aczkolwiek chyba bardziej pod wpływem jakiejś tam samotności, która wtedy mnie dopadła. Nie wiem, jak jest z innymi ludźmi, jak jest z ich psychiką. Obecnie teoretycznie ze względu na zawód mogłabym powiedzieć, że jest tak czy siak, że liczą się trendy. Jednak trendy tyczą się zawsze jedynie narzędzi, a nie tego, co jest w nas samych. Czemu ktoś dołącza do platformy społecznościowej, czemu akurat w tym, a nie innym momencie? Według mnie są trzy odpowiedzi: 1. przez samotność, 2. przez namowy znajomych, 3. przez eksperyment i ciekawość.

  Ci, którzy dołączają przez samotność, na początku odczuwają pewnego rodzaju nadzieję, która natychmiast przemienia się w rozczarowanie, ponieważ dociera do nich, że samotność w sieci smakuje tak samo jak w świecie rzeczywistym. Jak dalej potoczy się historia zależy od tego, czy są na tyle cierpliwi, żeby zostać.
  Inaczej jest z tymi, którzy wchodzą na portal społecznościowy pod namową znajomych. Ci mają od razu jakąś sieć i coś ich wiąże z portalem.
  Trzecia grupa - eksperymentatorów - wpada i szybko wypada, ponieważ z podejściem "a co, spróbuję" natychmiast dystansują się do medium i tego, co może być z nim związane.

 Czyli dołączenie do portalu społecznościowego, owszem, teoretycznie wiąże się z trendami. Jednak zaangażowanie w portal społecznościowy i sposób w jaki objawia się w nim nasze bytowanie zależy od naszej psychiki.

  Osobiście przeszłam przez te wszystkie trzy sposoby wejścia na portale społecznościowe. Na Grono.net pojawiłam się, ponieważ zaprosił mnie do znajomych przyjaciel. Na Facebooku - niby też pod wpływem znajomych, ale pewnie nie dołączyłabym do niego, gdyby nie moment pewnego rodzaju samotności. NK, MySpace, GoldenLine, LinkedIn, Google +, Twitter i wiele wiele innych? Ciekawość, eksperyment. Dlatego na tych pozostałych portalach jestem, ale jednak mnie nie ma. Jestem tam tylko dlatego, że powinnam, muszę, jestem ciekawa nowych pomysłów i rozwiązań, jestem ciekawa, jacy ludzie tam siedzą i dlaczego. Obserwuję, ale nie czuję potrzeby pozostawienia tam siebie.
Inaczej jest z portalami, które bazują na tym, że głównie zostawiasz tam coś po sobie, czyli content - YouTube, Flickr, Picasa... Tam jestem, jeśli mam coś do oddania światu, tę bardziej (niby)artystyczną cząstkę siebie. Oczywiście jestem tam również, by obserwować cząstki innych osób, co mnie doprowadza do płaczu.

  Napisałam, że nie czuję potrzeby pozostawiania siebie na innych portalach niż Facebook i Grono (kiedyś). Dlaczego? Naturalnie dlatego, że nie ma tam moich znajomych lub są równie nieaktywni.
Pozostawianie siebie jest dla mnie obecnie, w tej notce, bardzo ważne. Na codzień z portali społecznościowych korzystamy ze świadomością "tu i teraz": teraz słucham, teraz czytam, teraz gram, teraz się śmieję, teraz lubię. Szczególnie to "tu i teraz" rozwinął właśnie Facebook, gdzie dzięki open graph możemy ze znajomymi wspólnie gotować, czytać, grać i robić inne pasjonujące rzeczy... wirtualnie. Teraz jestem. Natomiast ostatnio pod wpływem Timeline bardziej zaczęłam się zastanawiać nad tym, że kiedyś coś robiłam, lubiłam, kochałam. Przeglądając swój Timeline przeglądam swoje wspomnienia - niektóre są głupie i błahe, niektóre wydają się takie być, ale ja osobiście wiem, że dotyczyły czegoś ważnego dla mnie. Zostawiłam na Facebooku siebie, podświadomie niemalże codziennie chciałam światu dać cząsteczkę siebie.

  Teraz można by powiedzieć, że to akurat Facebook tak sobie ze mną pograł. Jednak nie. Kiedyś z ciekawości zajrzałam na Grono.net po kilku latach i na fora, na których się udzielałam jako jeszcze niepełnoletnia panna. To właśnie na Gronie zostały ślady po tym, jak weszłam w dorosłość. Nigdzie indziej ich nie ma - tylko tam. W jednym z "gron" znajomi składają mi życzenia z okazji 18-nastych urodzin.
Zostawiłam jednak te wspomnienia i przeszłam do innego portalu (Facebook), gdzie znów zaczęłam zostawiać samą siebie.

  Niedawno wiele się mówiło o tym, że Google + pokona Facebook i wszyscy opuszczą obecnie największy portal społecznościowy. Ludzie zmieniają narzędzia społecznościowe jak albumy fotograficzne, w których nie ma już miejsca po to, by otworzyć nowe i zostawić tam kolejną porcję zakurzonych fotografii.

  Kiedyś spotkałam się z opinią, że najważniejsze w życiu to mieć przy sobie osobę, która jest świadkiem naszego życia. Dlaczego jest coraz więcej singli? Ponieważ portale społecznościowe przejęły tę rolę. To one są świadkami naszego życia. Ktoś by powiedział, że znajomi. Jednak jest niewielka garstka znajomych, którzy śledzą nasze życie, a i ci odchodzą. Dlatego potrzebujemy podświadomie kogoś/czegoś, co zarejestruje naszą krótką obecność na tym świecie. Mimo wszystko jako istoty myślące mamy przed sobą piętno świadomości, że nie jesteśmy nieśmiertelni. Kiedyś głównie odczuwali to artyści i dawali temu upust w swojej sztuce. Jednak wraz z rozwojem dostępu do informacji oraz rozwojem (mimo wszystko) duchowym - wszyscy coraz głębiej odczuwamy to, że nie jesteśmy wieczni. Zatem... może ktoś kiedyś dotrze do tej cząstki nas, którą zostawiliśmy po sobie, kiedy nas już nie będzie. Tak, jak teraz my przeglądamy stare fotografie naszych babć.

Zielona Smoczyca

P.S.

Co przeglądam: Art & Design

Czego słucham: 


2 października 2011

Wirtualna rzeczywistość, wirtualna sztuka, wirtualna osobowość


___CZYLI CO?_______________

  • ...czyli studium do filmu "Projekt Phobos"
____________________________

Wiadomo kto
Kamerka internetowa i słit focia z naciskiem na słit

Ja ze skaczącym pieprzykiem Monroe

Skaczące pochodnie przygniecione drugą w nocy